Chichot Historii – Bożena M. Dołęgowska-Wysocka


Wazon płomienisty
11 listopada, 2010, 12:15 pm
Filed under: trochę metafizyki, trochę życia | Tagi: , ,

Zaraz po przyjściu z pogrzebu Inki zaczęłam robić wazon. „Pozostaniemy w swoich dziełach” – to było też i motto Inki. A więc wazon jest ognisty, będzie darem od nas, masonek z Loży Prometea na nasze 10-lecie, dla Wielkiej Żeńskiej Loży Francji. Uroczystości jubileuszowe tuż, tuż. Wazon nawiązuje do kolorów naszej nazwy, jest płomienisty, to odblask tego płomienia, które Prometeusz ukradł bogom, aby zanieść go ludziom. Płomienie jednak nie kontrolowane zamiast przynieść dobro, mogą wszystko spopielić, ogień musi być ograniczony przez wiedzę i mądrość ludzką. To te wszystkie poplątane”druciki” na szkle. A zaraz jadę do Czerwonej Góry – mama po raz kolejny w swoim życiu wyszła szczęśliwie ze szpitala.



Biedroneczko fruń do nieba…
29 marca, 2010, 12:11 pm
Filed under: trochę wspomnień | Tagi: , , ,

Znalazłam dzisiaj całkiem przypadkiem to stare zdjęcie. Tyle ostatnio piszę o kobietach, więc może to wcale nie przypadek? Fotka została zrobiona w Uzdrowisku Kudowa-Zdrój, gdzie urodziłm się. Jest na nim moja mama (od lewej), babcia (w  środku) i ja. Ja pewnie kończyłam wówczas szkołę podstawową, więc jest rok  1969 a może 1970? Mama ma lat 35, a babcia skończyła 62. No, a dzisiaj sama jestem babcią, choć o 7 lat młodszą. Moja wnuczka Emilka (3 latka skończy w kwietniu), położyła wczoraj przede mną dużą biedronkę i rzekła z poważną miną: „Babciu, biedronka wyłączyła ci komputer i wyjęła iPlusa. – To ona umie? – spytałam. – Umie – odrzekła Emilka. Uczyłam ją właśnie wierszyka o biedroneczce, która leci do nieba, aby przynieść nam kawałek chleba. Więc skoro potrafi lecieć w niebiosa, to co to dla niej wyjąć iPlusa z mojego laptopa???



Szęśliwe czasu nie liczą

Dzisiaj po raz pierwszy w życiu zapomniałam o zmianie czasu, poszłam n a nasze niedzielne spotkanie grupy dziewczyn i przyszłam… w połowie. Opowiedziałam im, że przebywam ostatnio w zupełnie innych krainach, gdzie żyły boginie, wielkie, piękne, straszne, wspaniałe, kochliwe, kłótliwe i w ogóle – cudowne, cudownością kobiecą (PATRZ mój BLOG Aszera, żona Pana Boga: Kobieta upadła, przebrzydła gadzina, wstrętnego węża raczej przypomina). Trochę zdziwiły się moje koleżanki, bowiem feminizmu we mnie w ostatnich latach było jak na lekarstwo. Raczej posypywanie głowy popiołem. Ale to już mam za sobą! Jutro biorę do redakcji złote konturówki i obrazowi na desce, który namalowałam dwa lata temu, w aureolę wplotę złote kłosy. Z Marii Magdaleny uczynię Demeter. A poza wszystkim moja mama po operacji wraca do zdrowia w tempie iście stachanowskim (ona wie co to znaczy, chi, chi), więc straszliwy ciężar zszedł mi z serca. CUDNIE JEST! A ten wierszyk poniżej jest dla mojej mamy, która codziennie po przebudzeniu się widzi w oknach szumiące sosny (na fotce moi rodzice w ogródku):

Znowu słońce świeci,
znowu wrzeszczą dzieci,
znowu sobie szyję,
i czuję, że żyję.
Znowu sosny szumią,
i dobrze rozumią,
że gdy będzie trzeba
wskrobię się do nieba
po zielonej sośnie,
co przy domu rośnie.



Po operacji, bez bólu (prawie)
22 marca, 2010, 7:17 pm
Filed under: trochę zdrowia | Tagi: , , , ,

Byłam u rodziców, a najwięcej mamy, która leży w jednym z kieleckich szpitali po operacji kobiecej. Bardzo się wszyscy baliśmy. Diagnoza była jednoznaczna – rak. No, rzeczywiście wycięto wszystko wraz z rakiem, a właściwie raczkiem pod kryptonimem G 1. Mama przychodzi do siebie, a ja się zdziwiłam, jak szybko. Przez trzy dni dawali jej morfinę, która przy okazji operacji zlikwidowała wszystkie bóle, które towarzyszą jej całe życie. Wyglądała luźniej, spokojniej i… szczęśliwiej niż kiedykolwiek. I miotają mną takie sprzeczne uczucia, gdy ktoś ma bóle chroniczne, to nie można ich umniejszyć czy zlikwidować taką morfiną? Ja wiem, uzależnienie, narkomania, lekomania. Morfinę dają, gdy rak jest z przerzutami, inaczej nie. Co lepiej? Być cierpiacą non stop osobą, zbolałą, nieszczęśliwą, niż szczęśliwą morfinistką choćby??? O moich opowieściach mamie o bogini Aszerze napiszę na blogu Aszery (kto chce, niech spojrzy z boku, po lewej stronie, trochę w dół).

http://aszera.wordpress.com/



Kamień musi poczekać
22 lutego, 2010, 7:09 pm
Filed under: trochę zdrowia | Tagi: , ,

No i nie będę miała w czwartek operacji wyjęcia kamienia żółciowego. Nie zgodziła się na to pani kardiolog, której nie spodobał się mój elektrokardiogram. I to bardzo. Mówi jednak, że ma pacjentów z takimi samymi okropnymi wykresami, i że taka jest ich uroda. Zrobiono mi w te pędy w Damianie jakąś próbę, która wykluczyła, że mam stan przedzawałowy. No więc zamiast cięcia, mam różne badania serca. Słusznie robiłam, że nie martwiłam sie zbytnio tą operacją, bo jej jak widać, nie będzie teraz. Człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi… Serce też mnie nie boli, energii mam multum, dobry nastrój. Co by nie było – to już we mnie siedzi. Więc czym się denerwować? Czytaj dalej



Zakochana żyrafa
14 lutego, 2010, 1:09 pm
Filed under: trochę poezji, trochę przyrody | Tagi: , , ,

 
Od mamusi dla Mirusi
Walentynkę dostałam
i od razu z wdzięczności
wiersz ten napisałam:
 
Zakochana żyrafa
wysoka jak ta szafa,
a nawet dwie szafy,
kochajcie się jak żyrafy!
 Bo gdy taka żyrafa
szyję swoją odsłania,
to robi się tyle
miejsc do całowania.


O rozie z Czerwonej Gory i kłujacym swierku
5 lipca, 2009, 8:14 pm
Filed under: trochę przyrody, trochę życia | Tagi: , , , ,

róza mamyMnie w tym roku róże nie wyszły, obie zmarzły, odbijają rachityczne: i jednej i drugiej coś nie pasuje. Na pociechę przyszła mi róża od mojej mamusi z Czerwonej Gory, więc jakby i moja. Ta kwitnie, jakby nigdy przestać nie chciała. Taka kwiatowa dama, pomnożona do entej potęgi. Zazdroszczę, ale pozytywnie.

Moja zmarzła róża była romantycznie związana z małym świerkiem. Nawet ułożyłam dwuwiersz na ich temat:

Róża: ja kłuję, ty kłujesz,

ja cię miłuję, ty mnie miłujesz,

bądźmy razem!

Świerk: Innym razem…

róza i świerk

No i świerk rośnie nadal, a róża zmarzła. Nie wykorzystały tych krótkich chwil miłości, które mogły mieć.