Chichot Historii – Bożena M. Dołęgowska-Wysocka


Szęśliwe czasu nie liczą

Dzisiaj po raz pierwszy w życiu zapomniałam o zmianie czasu, poszłam n a nasze niedzielne spotkanie grupy dziewczyn i przyszłam… w połowie. Opowiedziałam im, że przebywam ostatnio w zupełnie innych krainach, gdzie żyły boginie, wielkie, piękne, straszne, wspaniałe, kochliwe, kłótliwe i w ogóle – cudowne, cudownością kobiecą (PATRZ mój BLOG Aszera, żona Pana Boga: Kobieta upadła, przebrzydła gadzina, wstrętnego węża raczej przypomina). Trochę zdziwiły się moje koleżanki, bowiem feminizmu we mnie w ostatnich latach było jak na lekarstwo. Raczej posypywanie głowy popiołem. Ale to już mam za sobą! Jutro biorę do redakcji złote konturówki i obrazowi na desce, który namalowałam dwa lata temu, w aureolę wplotę złote kłosy. Z Marii Magdaleny uczynię Demeter. A poza wszystkim moja mama po operacji wraca do zdrowia w tempie iście stachanowskim (ona wie co to znaczy, chi, chi), więc straszliwy ciężar zszedł mi z serca. CUDNIE JEST! A ten wierszyk poniżej jest dla mojej mamy, która codziennie po przebudzeniu się widzi w oknach szumiące sosny (na fotce moi rodzice w ogródku):

Znowu słońce świeci,
znowu wrzeszczą dzieci,
znowu sobie szyję,
i czuję, że żyję.
Znowu sosny szumią,
i dobrze rozumią,
że gdy będzie trzeba
wskrobię się do nieba
po zielonej sośnie,
co przy domu rośnie.


Dodaj komentarz so far
Dodaj komentarz



Dodaj komentarz